Główna
Warhammer ogólnie
Królestwo
Biblioteka
Kopalnia
Elfie siedliszcze
Obóz goblinoidów
Bestiariusz
Laboratorium Maga
Karczma
Akademia wojny
Komnata wiedzy
Gildia błaznów
Galeria
Rozdroża

Techniki manipulacji
Wypożyczalnia bagażników dachowych



Wilki

Dzika horda wilczej braci
Dumni synowie mrocznej kniei
Ponury skowyt spośród zamieci
Każde serce obedrze z nadziei

Błyskają ślepia, pazury lśniące
Na tle księżyca gromada cieni
W wiecznej pogoni za sercem bijącym
Wieczni łowcy przez śmierć naznaczeni

Nachodzą demony w wilczej skórze
A, śmierć się zbliża wraz z ich krokami
Żadna ofiara już im nie umknie
Każdą tętnicę rozerwą kłami

Bohater

Za życia bronił ludzkiego rodzaju
Poruszony losami świata
Bohater z wyboru
Gdy jednak stanął na śmierci skraju
Nikt nie wyciągnął doń ręki
Bohater bez pomocy
Wędrowiec w mroku, szukający światła
Co zgubił za życia odnajdzie w zaświatach
Bohater bez szans
Zniknął jak zgaszony płomień świecy
Odszedł w kierunku ognistych bram
Bohater bez wyjścia
Lecz wróci wędrowiec, pokonując śmierć
Ignorując czas, rzucając bogom wyzwanie
Na głos ludzkości, o pomoc prośby
Powróci z Piekieł
Bohater z wyboru

Sen

A może to wszystko jest snem
Może nasze życie jest jedynie złudzeniem
Może życie jest zwykłym tłem
Dla innych celów szczytnym wypełnieniem

Niemożebną rzeczą jest to wszystko zrozumieć
Jedynie śmierć, ostatnie tłumaczenie
Gdy żadne z drzew nie będzie umiała zaszumieć
Odejdę z tego świata, ostatnie dając z tchnienie

Może żyjemy dla czyjejś zabawy
By istota chora mogła się nasycić
Jesteśmy pokarmem, czymś w rodzaju strawy
By marzenie demiurga wnet się mogło ziścić

Jedyną ucieczką z niewoli tego świata
Jest wieczne tułaczka po bezdrożach przepastnych
I wzejdzie czas gdy ostatnie zejdą lata
Znajdziemy śmierć, ginąc wśród złudzeń własnych

A może jesteśmy tylko ofiarami
Może jesteśmy tylko tworami
Może to sen - nasze przeznaczenia
Musimy umrzeć by zyskać spełnienie

Lecz nawet po zbyciu się uprzedniego życia
Nadejdzie czas rozpusty, wewnętrznego gnicia
Choć przez wielu ludzi boskość niebem zwane
Jedyne piekło jeszcze nie nazwane


Życie

Gdy za młodu pytałem o życie
Słyszałem odpowiedzi różnego rodzaju
Lecz jednak gdy rozmyślałem o życiu skrycie
Do takiego doszedłem morału

Życie to ty i ja
Życie to nasza gra
Życie to gra zapamiętana
Życie to gra miłością zwana

W życiu jedyne co trwa stale
Odwiedzając nas co dnia i zarazem wcale
To miłość, jedyny ludzki przywilej
Bo w grze-życiu ważne są tylko chwile

Kochaj i cierp zapamiętale
A w miłości zaprawdę wielkie znajdziesz cele
Bo kto kocha i cierpi zrozumie reguł wiele
Reguł gry zwanej życiem


Rozmyślania

Chaos i ład, dwie odmienne siły
Teraz, już stojąc u brzegu mogiły
Pojmowanie moje, wzrasta niepomiernie
Każdy inny umysł, wnet przy moim zblednie

Zrozumiawszy nieskończony porządek
Czas początku, i czas kończenia
Wypowiedziawszy słowa zwątpienia
W przeznaczenie, wieczny obrządek

Walczyć z przeznaczeniem niepodobna
Dwa ostrza, jedno zawsze cię zrani
Nie umkniesz mu, wnet cię zgani
Będziesz sam, z dala, z osobna

I na cóż zdają się te rozważania
Nadchodzi już koniec mojego dumania
W pustej otchłani, doń spadam właśnie
Największy intelekt wnet po chwili zgaśnie


Naggaroth

Przychodzisz na świat, Zrodzon w mroku
W Naggaroth sławią twoje ciemne imię
Żaden z mrocznych nie dotrzyma ci kroku
Ojciec i matka z twojej ręki zginie

Twoim losem władza, będziesz panem rodów
Jednym słowem na śmierć skażesz braci
Na twe skinienie rzeka potoczy się krwi
Setki ludzi swe życie straci

Jednak wielką ceną okupisz swoją chwałę
Z pomroku dziejów wypłynie groza
Będzie ci towarzyszyć przez życie całe
Umierać będziesz powoli w jej mrozach

Aż nadejdzie czas ostatni
Znajdziesz swojego następcę
Utopiwszy miecz w twojej krwi
Powstanie jako zwycięzca


On nadchodzi

On nadchodzi, już się zbliża
Serce bije stuk, puk, stuk, puk

On już nadchodzi, nie ma już nic
Nikt się nie boi, bo on już jest blisko

W niemym krzyku ciszy, słychać cichutkie bicie
On już nadchodzi, serce bije stuk, puk, stuk, puk

Wszyscy już się poddali, wszyscy wierzą w śmierć
Nadchodzi wszak jej Anioł, on już się zbliża

Dudnią kroki w pustym korytarzu,
Przez mrok nocy wybija się cichutki dźwięk
To serce bije stuk, puk

Słyszę twój strach, czuję twój pot
To ja już nadchodzę, twoje serce bije stuk, puk
Nie masz już sił, wysysam je

Próżny twój gniew, bo już jestem blisko
Nie obroni cię bóg, nie obroni cię nikt
Twoje serduszko bije cichutko stuk, puk

Już czujesz mój mroźny oddech na plecach
To ja, jestem tuż za tobą, w ostatnich chwilach wzywasz bogów których zdradziłaś
Masz dziwne uczucie, ja wiem co to jest
Strach...

Serduszko przestało bić...


Zemsta
O zemsto, przywileju bogatych
Jak bardzo nierówno karzesz
W całej swojej sprawiedliwości
Prawdziwego grzesznika nie wskażesz

Przy całej swojej wielkiej wiedzy
Mawiają śmierć jednako puka
Nikt kto wprawdzie zemsty nie zaznał
Nie będzie wiedział czego w zemście szukać

Po próżno doszukiwać się w niej szczytnych ideałów
Po próżno w zemście prostych szukać morałów
Wiele dusz na złą drogę sprowadza
Ślepy gniew i wściekłość - oto zemsty władza

Władza to potężna, broń to w ręku zemsty
Wciąż ku swoim celom zemsta tylko bieży
Zrzucając iluzje ukojenia w cierpieniach
Każdy ból w walce siła zemsty uśmierzy

Ale pod czyim zemsta stoi tronem
Bóg to czy Szatan
Umysły zniewolone
Boskie czy piekielne będzie jej imię
Wszak wielu ludzi z jej powodu ginie



Tęsknota

Tęsknie do ciebie jak słońce do kwiatu
Zatopiony w oceanach rozpaczy
Po zimie uczuć
Znów cię pragnę zobaczyć

Znów cię ujrzeć...
Czymże zasłużyłem na taką karę
Bez ust twego smaku
Czasu tracić miarę

Próżno czas tracić
By ziemskimi słowy
Opisać piękno twej urody

Krocząc w ogrodzie twojej chwały
Urzeczony kwiatów zapachem
Oddalam się w otchłanie urojenia
Lecz to tylko sen...

Jedyne co widzę, gdy tylko zamknę oczy
Uśmiech twój promienny, uśmiech ten uroczy
Jedyne co widzę, to zielonych oczu głębia
Wciąga, faluje, w wir wpędza

Wpędza w szaleństwo
W opętania odmęty
Przez zieleń twoich oczu
Jam jest przeklęty



Wiara

Wędruję po pustyni
Spoglądam prosto w słońce
Dziś rano zdradziłem mojego boga
Dziś rano zdradziłem moją wiarę

Odszedłem zostawiając ją samą
Jak dezerter zostawia towarzysza broni
Potrzebowała mnie, a ja zostawiłem ją samą

Za oknem zamieć, szaleje wichura
Siedzę patrząc się w symbol, prosząc o wybaczenie
Potrzebowała mnie, a ja zostawiłem ją samą

Kim jestem?
Jaki jestem?
Dlaczego jestem?

Dziś rano zdradziłem mojego boga
Dziś rano zdradziłem moją wiarę
Bo moim bogiem jest Ona
A moją wiarą jest miłość



Anioł

Niebo
Błyskawica
Światłość
Mrok, ten sam, jak zawsze

Budzisz się zlany potem
Znów ten sen, ta sama wizja

Sylwetka
Miecz wznoszony do ciosu
Słońce spływa na oczernione skrzydła
Przed oczyma widzisz koleje swego losu
Widzisz morderstwa, gwałty, kradzieże
Widzisz senne straszydła
Wchodzisz na śmierci rubieże

Jego nieme usta wypowiadają wciąż tą samą modlitwę
Pasterzami się staniemy Panie
Dzięki mocy danej w nasze dłonie
Nasze stopy niech niosą twe rozkazy
Będziemy wiernie podążać tą drogą
Na zawsze dane nam będzie poskramiać dusze
In nomine Patri, et Filii, in spiritus sancti

Ciemność...



Bezchmurnej nocy

Bezchmurnej nocy
Stała na skale
Zawstydzając gwiazdy swoim blaskiem
Trwożliwie oglądała się
Żeby zobaczyć to, czego nie powinna widzieć
W jej oczach malowało się przerażenie
Strach, przed splugawieniem.
Srebrzysta suknią poruszył wiatr
Po bladych policzkach pociekły łzy
Znacząc na nich delikatny ślad
Uderzyły o głazy, z hukiem tysiąca dzwonów
Jeden krok ku wolności
Taki trudny do wykonania
Głuche fale uderzały o brzeg
Skrywając w swych czeluściach jeszcze jedną istotę
Ciszę nadchodzącego poranka rozdarł krzyk tysiąca gwiazd...



Gniew, zazdrość

Gniew, zazdrość

Gdy spoglądam na ciebie
Tak bardzo oddaloną
I zarazem tak bliską
Ogarnia mnie strach,
Czy odważę się zagrać
O własne szczęście

Ty i on, on i Ty
Zaciśnięte pięści
I bólu łzy

Widzę Twój uśmiech i jego spojrzenia
Ogień zazdrości pali moją duszę
Boże, Szatanie zadośćuczynienia
Jedyne wyjście, zgładzić go muszę

Cóż to za natchnienie?
Myśli mordercze umysł nawiedzają
Jak duchy stare zamczyska
Śmierci żądają

Ręce splamione krwią
Co ja uczyniłem ?!
W ślepym gniewie i zazdrości
Zabiłem, zabiłem...



Łza

Wypływa z oczu
Łza goryczy
Łza pamięci
Łza smutku

Po policzku spływa
Łza oczyszczenia
Łza namiętności
Łza uwielbienia

Moja miłość
Taka samotna
Poddała się



Niby mgła

Jesteś niby mgła, taka ulotna
Dająca się wziąć w ramiona
Wzlatująca w niebiosa

Jesteś jak lodowa pustynia
Nie okazując żadnych uczuć
Jesteś jak wulkan
Tryskając nimi

Boża istoto
Uroku, wdzięku pełna
Jak motyl barwna
Jak motyl nietrwała



Śniłem

Przebywałem w czarnej komnacie
Drzwi tu żadnych, żadnych okien
Tylko cienie igrały na moich powiekach
Przejmując duszę strachem głębokim

Wtem u ściany słyszę chrobotanie
Sen to czy jawa, koszmar czy złudzenie
Niby rak, co człowieka toczy
Przemożna myśl
"Otwórz zamknięte oczy"

Ślepota istotę strachem przejmuje
Ślepy we własnym przebywa świecie
Odrzucony przez widzących
Do umarłych iść musi

Oczy otwarłem, trwożliwie spoglądam
Czerń taka jasna do bieli podobna
Wszelkie szarości odcienie
Biel bieli nie godna

Odgłos bliżej, wstaję z duszą na ramieniu
Dialog o życiu z nią toczę
Czyż ono potrzebne, jakież urocze
Wypełza ciemna plama na kamieniu
Niby mroczna ugoda, trzecie miejsce w naszej dyskusji
Posępny ambasador zajmuje

Obserwować trzeba umieć
Sztuka taka mistrza warta
Ambasador mistrzem był

Życie, życiu nie równe
Sfera bogatych i biednych sfera
Każdy, kto życie daje
Drugiemu życie odbiera

Dusza z ramienia, urażona rzecze
Tyle rzeczy wartych zobaczenia
Tyle uczuć doznań wartych
Nie kochałeś, nie wiesz

Wiedza jest również
Sztuką samą w sobie
Kiedy się odezwać
Trzeba wiedzieć

Ambasador do rozmowy się włączył
Ja - powstały z kamienia
Nie znam uczuć miłości, nie znam i cierpienia
Powiedz, oddasz mi swą duszę?
Co zażądasz to spełnię, żaden rozkaz straszny nie będzie
Rzekniesz ja wykonać to muszę

Okazja wspaniała - w myślach swoich tuszę
Bogactwo i mądrość za jedną marną duszę

Teraz już wiem cóż by to za zguba była

Tracąc dobytek materialny, straciłem dużo
Tracąc bliskich, straciłem więcej
Tracąc duszę, straciłem wszystko...

Budzę się zlany potem,
To tylko sen, nikczemne złudzenie
Ponownie zasnąć zamierzam
Opaść w łagodne otchłanie urojenia
Gdy chrobot słyszę...



Śniłem

Mrok zalega ziemię, słońce już zmierzcha
Ostatnie promienie, czerwone jak krew
Padają na zmartwiałe powieki
Mimo delikatnych namów światła
Oczy pozostają zamknięte

Dziecko niepewnie dotyka zimnej ręki
Gorąca łza przecina policzek
Jak bicz zostawiający ślad krwi
Spada na nieczułą już skórę
Zbielałe wargi dziecka szepcą "Mamo"

Wokół nich sypią się liście
Ostrożnie wirując spadają na ziemię
Przykrywając litościwym całunem
Teatr zawodu...



Nie mogę patrzeć

ON
Nie mogę na nią patrzeć
Nie wytrzymuje jej spojrzenia
Gdy odwracam głowę
Słyszę jej śmiech
Mówię, żeby jej nie słyszeć
W dźwiękach wypełnienia
Zatykam uszy...
Krzyczę...
Chciałbym być ślepcem

ONA
Znów na mnie patrzy
Pali mnie spojrzeniem
Odwraca głowę
Śmieję się, żeby nie płakać
Słyszę jego głos
Wwierca się w ciszę
Zasłaniam oczy
Płaczę...
Chciałabym nie słyszeć



Złamane skrzydło anioła

Złamane skrzydło anioła
Zmarnowana szansa, być może ostatnia
Nadzieja zaprzepaszczona jak wiara
Otaczająca nas matnia
Jak anioł zwiedzałem niebo
By w końcu spaść w otchłanie
Z przetrąconymi skrzydłami
Patrzę na ludzi, którzy przemijają
Goniąc za swoimi sprawami
Ich tak bardzo nie obchodzi
Moja krzywda


  • Autor: Coen (Królestwo Szarego Smoka)
  • wiedzmin_coen@poczta.onet.pl




  • Dzialalnosc zawieszona